sobota, 23 lutego 2013

Veracruz - Puebla

Poranek w Catemaco rozpoczęliśmy od pysznego mango na tarasie. Należy kupować Mango Manila. Jest słodkie i miękkie.


Jeszcze jedno smarowanie łańcucha.

Pojechaliśmy wzdłuż jeziora na południe. Chciałem dojechać na polanę nad wodą La Jungla, miejsce w którym campingowaliśmy kiedyś z Michałem. Droga okazała się po ostatnich deszczach jednak zbyt błotnista. Innym razem.

Z San Andrés Tuxtla boczną drogą dojechaliśmy nad wodospad Salto de Eyipantla. Kręcili tu kilka filmów. O tej porze roku rzeka niesie dużo wody. 


Pokonując kilkaset stopni w górę i w dół zasłużyliśmy sok z ananasów. Sok ananasowy w stanie Veracruz jest najsłodszy.



Na rynek w Santiago Tuxtla przeniesiono jedną ze słynnych gigantycznych głów Olmeków. Olmekowie zamieszkiwali tereny Veracruz i Tabasco w latach 1500 - 1000 a.c. Ta głowa ma około 3 m wysokości i waży kilkadziesiąt ton.

Veracruz ma swój niepowtarzalny charakter. Trochę mniej meksykański. Turystów nie ma tu zbyt wielu. Mieszkańcy żyją wesoło i niespiesznie.
Po zachodzie słońca usiedliśmy na zocalo. Tradycyjnie, jak co wieczór, orkiestra grała danzón. Kilkadziesiąt par, w różnym wieku, kołysało się w takt muzyki. Taniec pochodzi z Kuby. Veracruz ma wiele wspólnych cech z Kubą: charakterystyczna wymowa polegająca na połykaniu końcówek słów, klimat, trzcina cukrowa, spotyka się tu także więcej ludzi pochodzenia afrykańskiego niz gdzie indziej w Meksyku.
 Piękne Veracruz następnego poranka.




Winda z kryształowymi szybami w hotelu Beluarte.

Ostatni dzień podróży motocyklem. Z poziomu morza z Veracruz kręta autostrada wyniosła nas na 2600 m. W oddali Pico de Orizaba, ok. 5800 m npm. To najwyższy szczyt Meksyku i jednocześnie czynny wulkan.

W przerwie na kawę, którą zrobiliśmy na stacji benzynowej z Orizabą w tle, mieliśmy wielką przyjemność poznać Alberto i jego żonę. Nieczęsto spotyka się w Meksyku motocyklistów, zwłaszcza małżeństwa. Do tego oboje są szalenie mili i zaangażowani w turystykę motocyklową. Rozmawialiśmy naprawdę długą chwilę. Jeżeli wcześniej myślałem zarozumiale, że już poznałem co ciekawsze miejsca Meksyku to dlatego, że nie spotkałem Alberto. Z pasją snuł przed nami plan kolejnej, wspólnej wycieczki (więcej informacji otrzymałem od niego mailem później), tym razem na północ. Chętnie. Następnym razem.

W środę wieczorem dojechaliśmy do Puebli. Zamknęliśmy naszą motocyklową wycieczkę. W ciągu 24 dni przejechaliśmy niespiesznie ok. 4500 km.
Centrum Puebli. Kupujemy drobne pamiątki.



Uroczysty obiad z Moniką i Joaquinem. Monika przygotowała najlepsze dania kuchni polskiej i meksykańskiej.

Małgosia z kolei chce zabrać z nami najbardziej charakterystyczne składniki z meksykańskiej kuchni. Tu kupujemy mole oaxaqueño. Dużo innych smakołyków już mamy.

Jutro mamy nocny samolot. W niedzielę wieczorem będziemy w Warszawie.
Wcześniej przewiozę motocykl do studia Moniki. Będzie na nas czekał do następnej podróży.
Nos vemos, México.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Paraiso - Catemaco

Droga z Campeche na południe wzdłuż wybrzeża była urozmaicona. Zatrzymaliśmy się na colę w Champoton. Portowe miasto, niedoceniane. Kelner przez pół godziny opowiadał nam historie związane z okolicą, od Cortesa i współczesnych mu wodzów do dzisiejszych czasów. Warto wpaść na miesiąc do Champoton.
Kręta droga wspinała się na pagórki, to znów zjeżdżała nad morze. 
Plaże Zatoki Meksykańskiej nie są może tak kolorowe jak Karaiby, za to puste.



Na obiad zatrzymaliśmy się w Ciudad del Carmen. Droga do najlepszych restauracji z rybami i owocami morza prowadzi plażą. Nie warto jej chyba utwardzać. I tak przyjdą huragany i zmyją nabrzeże.

Puerto Ceiba. Bohatarem jest krab: "el jaiba". Wzdłuż laguny ulokowały się dziesiątki restauracji z owocami morza. Tu z kolei warto by zostać na miesiąc, aby nie tracąc apetytu delektować się meksykańską kuchnią tego regionu Tabasco.

Na nocleg wybraliśmy Paraiso czyli Raj. Celowo ominęliśmy wielką i gorącą Villahermosa, tym razem nie dając się zwieźć jej kuszącej nazwie. Wybraliśmy drogę mniej uczęszczaną wzdłuż morza i mokradeł.

Paraiso jest bogatym miasteczkiem, które żyje z ludzi obsługujących platformy Pemexu na Zatoce. 
Zatrzymaliśmy się w hotelu przy Zocalo. Zastanawialiśmy się, czy polskie dzieci też zaprojektowałyby taki kościół? W niedzielny wieczór kościół był pełen.

Dzisiejszą noc spędzamy w Catemaco w stanie Veracruz. Miasteczko położone wśród wzgórz nad przepięknym jeziorem Catemaco słynie z czarowników i czarownic. Zaraz po przybyciu zaproponowano nam ich usługi. Należy odróżnić "szamanów", pozytywnych uzdrawiaczy, którzy stosują "białą magię" od "czarowników" rzucających zaklęcia przy użyciu "czarnej magii". Z pewnym wahaniem uznałem, że nie jestem przygotowany na skorzystanie ze wsparcia tego rodzaju.
W zamian odbyliśmy wycieczkę łódką po malowniczym jeziorze.
W 2005r. na Wielkanoc, w czasie mojej podróży z Michałem, w tym miejscu campingowaliśmy. W czasie Semana Santa Catemaco i okolice wypełniają się po brzegi. Z Moniką i jej wesołym towarzystwem z Puebli spędziliśmy wtedy kilka niezapomnianych dni w tym egzotycznym zakątku Veracruz. Trochę jak na Mazurach. Drobne różnice; woda ciepła, a w jeziorze żyją krokodyle. Niegroźne dla ludzi. Sprawdziliśmy, pływaliśmy w jeziorze co dzień. Niezapomniany widok to oczy krokodyli w nocy świecące na żółto w świetle latarki.
La Jungla

Jezioro zamieszkują, oprócz krokodyli i ryb, niezliczone ptaki, białe, czarne i siwe. Po hiszpańsku "garzas" czyli gęsi. Małgosia mówi, że to czaple.



Na dwóch wyspach żyją małpy, różne rodzaje. Chyba nie lubią kąpieli, bo nie odwiedzają się nawzajem.


Przejażdżka łódką była pięknym zamknięciem dnia.



Obserwując zachód słońca wdałem się w pogawędkę z rybakiem, który przez długą chwilę pochłonięty był strzelaniem z procy. Odstraszał ptaki (gęsi, kaczki lub kormorany), które nurkowały i wyjadały ryby z jego sieci. Strzelanie z procy z pewnością było zajęciem ciekawym, chociaż w naszej obecności żaden ptak nie zwrócił nawet uwagi na niecelne kamienie. Pomyślałem jednak, że może strzelanie z procy mogłoby być pomysłem na wypełnienie dnia w tym niezwykłym miejscu?


sobota, 16 lutego 2013

Uxmal - Campeche

Uxmal to miasto Mayów położone w dżungli 80 km na południe od Meridy. Zostało założone około tysiąca lat temu, opuszczone prawdopodobnie w XV w. Uxmal wpisany jest na listę Światowego Dziedzictwa. Obok Chitchen-Itza jest najlepiej zachowanym zabytkiem archeologicznym Yukatanu. Każdy zapewne zna, przynajmniej ze zdjęć, słynną  Świątynię Wróżbity (El Templo del Adivinador).




 



 

Po zwiedzaniu ruin wyruszyliśmy z Uxmal piękną nieuczęszczaną drogą, która najpierw prowadziła przez gęstą dżunglę. Później po przekroczeniu granicy stanu Campeche jechaliśmy przez tereny rolnicze, mijając od czasu do czasu ubogie wioski i okazałe hacjendy.
Zatrzymaliśmy się w hotelu w zabytkowej starej części miasta Campeche - stolicy stanu. Jest pięknie utrzymana, ale pusta. Turystów niewielu. Mieszkańcy wybrali, jak widać, gwarne i tłoczne przedmieścia. 
Stara część miasta otoczona jest murami. Wzniesione zostały w połowie XVI w. po kolejnej dotkliwej napaści piratów.
Targani silnym wiatrem, który wcześniej w czasie jazdy rzucał trochę motocyklem, ruszyliśmy na spacer starymi ulicami. Zupełnie inny Meksyk. W tej pięknej opustoszałej dzielnicy z trudem znaleźliśmy właściwe miejsce na kolację.