czwartek, 14 lutego 2013

Karaiby

Droga z Emiliano Zapata (Tabasco) do Chetumal, stolicy stanu Quintana Roo prowadzi przez tropikalną dżunglę. Z wyjątkiem jednego miasta (Escarcega) i paru wiosek powstałych w sąsiedztwie odkrytych ruin Majów, na długości ponad 400 km droga przebija się przez gęstą tropikalną dżunglę. Droga jest świetnie utrzymana. Ruch na niej bardzo niewielki. Przez parę godzin upał, żadnego cienia. Kiedy nadarza się okazja do zatrzymania, należy z niej skorzystać. Nie wiadomo, czy będzie następna.

Chetumal leży nad Atlantykiem, niedaleko granicy z Belize. Zatrzymaliśmy się na nocleg w Bacalar. Wioska położona jest nad fantastycznie niebieską laguną. To jezioro, nie ma połączenia z oceanem. Woda przejrzysta i ciepła. Przed wieczorem udało nam się jeszcze popływać. Wielka przyjemność.

W niedzielę czekała nas krótka (trochę ponad 200 km) prosta do Tulum. Zapamiętaliśmy to wyjątkowe miejsce z naszej pierwszej podróży. Biały piasek i palmy na plaży, malowniczo położone ruiny.

Niestety nie udało nam się tego dnia dojechać na plażę. Motocykl odmówił posłuszeństwa. Tuż przed Tulum, przez ostatnie 15 km, silnik przerywał. Kiedy zwolniłem na garbie przy wjeździe do miasta, kompletnie zgasł. Wiedziałem, że przyczyny należy szukać gdzieś w instalacji elektrycznej. Zjechałem do cienia przy drodze. Małgosia została przy motocyklu, a ja ruszyłem w poszukiwaniu jakiegoś elektryka. Niestety, niedziela. Warsztaty zamknięte. Trafiłem jednak na życzliwych ludzi. Policjant na rogatce zatrzymał swojego znajomego. Z trudem wcisnąłem się na tylne siedzenie jego sportowego (kiedyś) samochodu obok żony i dwójki dzieci. Podwiózł mnie do swojego znajomego. Ten z kolei właśnie jechał do pracy, ale obiecał pomóc wieczorem. 
Motocykl dopchnąłem do nieodległego "rancho tranquilo", gdzie wynajęliśmy domek. Cabañas położone są wprawdzie przy głównej ulicy, ale gęsty ogród skutecznie tłumi hałas.  
Jakie to szczęście, że awaria wydarzyła się to akurat w takiej chwili i miejscu, a nie poprzedniego dnia w środku dżungli.


Wieczorem zjawił się Pablo, elektryk, zgodnie z ustaleniami. Okazało się, że złamał się przewód wysokiego napięcia do świecy. Przepchnęliśmy motocykl na drugą stronę miasta do jego warsztatu. 
W poniedziałek Małgosia i ja nie odmówiliśmy sobie przyjemności podjechania taksówką na plażę. Była taka, jaką ją sobie zapamiętaliśmy. Tylko ludzi znacznie więcej.

Pablo tymczasem kupił części, wymienił co trzeba. Motocykl czekał na nas po południu do odbioru.

We wtorek krótki odcinek z Tulum do Playa del Carmen. Po drodze zjechaliśmy do Puerto Aventuras. Eleganckie miejsce na emeryturę. Piękna marina.

Kolejne dni postanowiliśmy spędzić na słynnej wyspie Cozumel. Prom towarowy kursuje cztery razy dziennie. Wypływa z Calica, 7 km na południe od Playa del Carmen. Oczekiwanie na wjazd zajęło nam ze 2 godziny. Przypomniała mi się przeprawa na Sycylię. Załadunek trwa tam pięć minut. Tak dla kontrastu.

Prom nie należy do szybkich. Sprawdziłem: 15 km/h. Było już późne popołudnie, kiedy zjechaliśmy na ląd. Zatrzymaliśmy się w restauracji na plaży blisko portu. 
Wspaniałe mariscos.

Ten sam wątek tematyczny, dwa dni temu. Małgosia była zachwycona rybą (Boquineto).

Wtorek - ostatni dzień karnawału. Prawie zapomnieliśmy. Po obiedzie pojechaliśmy na koniec wyspy do Punta del Sur, 25 km. Nie znaleźliśmy żadnego ciekawego miejsca, w którym chcielibyśmy się zatrzymać, więc wróciliśmy do miasta. W samą porę. Ulice centrum były już pozamykane. Z pewnym trudem dojechaliśmy do hotelu Aguilar, który okazał się być świetnie położony, całkiem przyzwoity i nie za drogi. W krótką chwilę byliśmy już gotowi do wyjścia. Główna ulica nadbrzeżna Cozumel, położona minutę stąd, była już wypełniona tłumem. Przy ogłuszającej muzyce nadbrzeżem przedzierał się pochód karnawałowy.




To największa Margarita, jaką Małgosia kiedykolwiek zamówiła (nie całkiem świadomie). Daliśmy radę.

W środę pojechaliśmy do Parku Chankanaab. Położony jest parę kilometrów na południe od miasta. To skomercjalizowana dostęp do przyrody, ale jakże przyjemny. 
Główną atrakcją jest zabawa z delfinami. W ciągu godziny można się z nimi zaprzyjaźnić. Do naszej kilkuosobowej grupy dołączyły 2 delfiny i ich trener. Delfiny wykonywały różne ćwiczenia.

Holowanie

Przejażdżka na nosach delfinów (one same dbają o równowagę człowieka).

I inne zabawy i pieszczoty.



Zabawa z delfinami bardzo nam się podobała. Po niej przyszła kolej na morsy. Przez parę minut pływaliśmy z dwoma tymi wielkim ssakami. Ważą po pół tony. Każdy z nich zjada dziennie 40 kg sałaty. W odróżnieniu od delfinów, morsy żywią się tylko roślinami. Zwykła sałata najbardziej przypomina podobno algi, tu trudnodostępne. Morsy świetnie potrafiły bić brawo.

Atrakcją popołudnia było z kolei nurkowanie z maską i fajką w krystalicznej ciepłej wodzie w sąsiedniej zatoce. Nie mam niestety aparatu do zdjęć podwodnych. Trudno słowami opisać fantastycznie barwne ryby, duże i małe, do których można podpłynąć na wyciągnięcie ręki.
Park Chankanaab zajmuje dość dużą powierzchnię. W części jest to ogród botaniczny, w którym umieszczono kopie rzeźb z różnych rejonów Meksyku.



Po południu jeszcze jedna niespodzianka - pokaz umiejętności lwa morskiego.

Mogliśmy też przyjrzeć się, poza programem, zajęciom trenerów z ich delfinami. Każdy z trenerów opiekuje się dwoma.
A to całkiem nowe sztuczki.


Wizyta na Cozumel jest umieszczana w programie wielu statków wycieczkowych odbywających rejsy po Karaibach. Wyspa powraca nieco do swojej normalności wieczorem, kiedy cruisery już odpłyną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz